Rok 2019 to czas kampanii wyborczych prowadzonych przez kandydatów do polskiego i europejskiego parlamentu. Niektórzy z nich wykorzystują warunkowe sformułowanie zakazu agitacji wyborczej i prowadzą ją również w zakładzie pracy. Dzieje się tak ponieważ Kodeks wyborczy zakazuje agitacji na terenie zakładów pracy, ale tylko w sposób i w formach zakłócających ich normalne funkcjonowanie. Takie ujęcie otwiera furtkę dla osób ubiegających się o fotel parlamentarzysty.
Niedoprecyzowanie kwestii agitacji wyborczych prowadzonych w miejscu pracy pozwala przyjąć, że tego typu działania są dozwolone. Jednak dbający o swój wizerunek i bezpieczeństwo prawne pracodawcy powinni zastanowić się, zanim zgodzą się na agitację w zakładzie pracy. Mogą one prowadzić do podziałów wśród załogi, zepsucia atmosfery w pracy, pojawienia się zachowań mających znamiona dyskryminacji ze względu na poglądy i innych niepożądanych zjawisk w środowisku zatrudnionych.
Regulamin zakazuje agitacji
Firmy chcące zakazać prowadzenia agitacji wśród pracowników powinny uregulować tę kwestię w regulaminie. – Z moich doświadczeń wynika, że wielu pracodawców nie godzi się na agitację wyborczą w ich firmie. Są świadomi konsekwencji, które takie działanie może przynieść, dlatego coraz częściej formalnie zakazują agitacji za pomocą regulaminu firmy – mówi Jacek Grzywa, Radca Prawny i Kierownik Działu Prawnego Grupy Progres. – Mniej lub bardziej nachalna agitacja wyborcza prowadzona w firmie to prosta droga do sprowokowania aktów dyskryminacji, a przynajmniej sytuacji, w której te akty będą wyglądać jak dyskryminacja. Zwłaszcza, gdy przyjmuje treści i formy znane nam z przestrzeni publicznej. Zaangażowany politycznie szef, dający upust swoim sympatiom i antypatiom politycznym w środowisku pracy, może stanowić poważne zagrożenie. Tak jak ten, który obnosi się z innymi uprzedzeniami, np. dotyczącymi religii, wyznania czy bezwyznaniowości, orientacji seksualnej – zaznacza Jacek Grzywa.
Kary za naciski dla pracodawców
Pracodawca nie może też wymagać od pracownika jego podpisu pod kandydaturami na radnych i parlamentarzystów. Jeśli w związku z wyborami wywiera nacisk na pracownika by zyskać podpisy na liście, zgodnie z art. 497 Kodeksu wyborczego, podlega grzywnie w wysokości od 1000 do 10 000 zł. Mimo tego zbieranie podpisów pod kandydaturami na radnych czy parlamentarzystów przez szefów wśród podwładnych to jedna z częściej praktykowanych form agitacji, w rzeczywistości mogących skutkować mniej lub bardziej bezpośrednimi aktami dyskryminacji. W szczególności dotykającymi tych, którzy odmówili złożenia podpisu, czy prezentują odmienne poglądy niż te, które głosi szef.
Pracownik ma prawo do poglądów politycznych
– Co do zasady, wyznawanie poglądów politycznych – lewicowych, prawicowych, centralnych – nie może stanowić uzasadnionej przyczyny rozwiązania stosunku pracy z pracownikiem. Wynika to bezpośrednio z jednej z naczelnych zasad pracy – niedyskryminowania w zatrudnieniu – podkreśla Jacek Grzywa z Grupy Progres. – Art. 183a KP zakazuje dyskryminacji bezpośredniej lub pośredniej i obejmuje wszystkie etapy stosunku pracy, tj. zarówno nawiązanie, trwanie, jak i zakończenie stosunku pracy. Na podstawie art. 183d KP osoba, wobec której pracodawca naruszył zasadę równego traktowania w zatrudnieniu, ma prawo do odszkodowania w wysokości nie niższej niż minimalne wynagrodzenie za pracę, ustalane na podstawie odrębnych przepisów – zaznacza Radca Prawny i Kierownik Działu Prawnego Grupy Progres.
Kodeks pracy nie reguluje też kwestii prawa do urlopu pracownika kandydującego w wyborach w związku z prowadzoną przez niego kampanią wyborczą. Niemniej jednak pracownik będący w takiej sytuacji ma prawo do złożenia wniosku o bezpłatny urlop, a pracodawca może go udzielić.